Na początku związku, mojego i Pana Domu, przez długi czas mieszkaliśmy
w różnych miastach, ja Warszawie, on w Puławach. Nasze spotkania
ograniczały się wówczas do weekendów. Oboje już wtedy bardzo lubiliśmy gotować i jeść
wspólnie przygotowane specjały i przez cały boży tydzień ustalaliśmy menu na następny
weekend.
Zawsze z uśmiechem na twarzy wspominamy nasze warszawskie śniadania, jedzone zazwyczaj około 10-11, w pidżamach, w mieszkaniu mojej świętej pamięci babci, Mieczysławy, w centrum Warszawy, przy ulicy Kruczej, na 5 piętrze, zazwyczaj po imprezie, czy spotkaniu ze znajomymi, które przeciągnęło się do późna. Zawsze staraliśmy się przygotować sobie coś fajnego. Do tej pory pamiętam np. tzw. „kanapki kibica”, które do najlżejszych nie należały, ale weekendy były dla nas odskocznią od zdrowego odżywiania, więc nie mieliśmy z tego tytułu wielkich wyrzutów sumienia. Tradycję tą, ten nasz osobisty rytuał kontynuowaliśmy kiedy zamieszkaliśmy razem w Puławach. Wszystko się zmieniło kiedy urodził się nasz ranny ptaszek- Kuba. Otóż skowroneczek ten od najmłodszych lat upodobał sobie wstawanie w godzinach 4:30-5:00 i wcale nie przejmował się czy to świątek, piątek, czy niedziela. Także karmiąca, wygłodzona matka wsuwała swoje śniadanie zaraz po przebudzeniu, o nieprzyzwoicie wczesnej porze, Pan Domu natomiast nieco później. Do tej pory nie udaje nam się spożyć tego naszego wspólnego weekendowego śniadania bo albo Pan Domu jeszcze chrapie, albo ja odsypiam. Mam jednak cichą nadzieję, że niedługo ta sytuacja ulegnie zmianie bo nasz ranny ptaszek powoli przestawia się na późniejsze wstawanie (czyt. 7:00), także jest szansa, że w najbliższy weekend zasiądziemy do wspólnego śniadania w trójkę i możliwe, że będzie ono wyglądało mniej więcej tak:
Zawsze z uśmiechem na twarzy wspominamy nasze warszawskie śniadania, jedzone zazwyczaj około 10-11, w pidżamach, w mieszkaniu mojej świętej pamięci babci, Mieczysławy, w centrum Warszawy, przy ulicy Kruczej, na 5 piętrze, zazwyczaj po imprezie, czy spotkaniu ze znajomymi, które przeciągnęło się do późna. Zawsze staraliśmy się przygotować sobie coś fajnego. Do tej pory pamiętam np. tzw. „kanapki kibica”, które do najlżejszych nie należały, ale weekendy były dla nas odskocznią od zdrowego odżywiania, więc nie mieliśmy z tego tytułu wielkich wyrzutów sumienia. Tradycję tą, ten nasz osobisty rytuał kontynuowaliśmy kiedy zamieszkaliśmy razem w Puławach. Wszystko się zmieniło kiedy urodził się nasz ranny ptaszek- Kuba. Otóż skowroneczek ten od najmłodszych lat upodobał sobie wstawanie w godzinach 4:30-5:00 i wcale nie przejmował się czy to świątek, piątek, czy niedziela. Także karmiąca, wygłodzona matka wsuwała swoje śniadanie zaraz po przebudzeniu, o nieprzyzwoicie wczesnej porze, Pan Domu natomiast nieco później. Do tej pory nie udaje nam się spożyć tego naszego wspólnego weekendowego śniadania bo albo Pan Domu jeszcze chrapie, albo ja odsypiam. Mam jednak cichą nadzieję, że niedługo ta sytuacja ulegnie zmianie bo nasz ranny ptaszek powoli przestawia się na późniejsze wstawanie (czyt. 7:00), także jest szansa, że w najbliższy weekend zasiądziemy do wspólnego śniadania w trójkę i możliwe, że będzie ono wyglądało mniej więcej tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz